wtorek, 29 stycznia 2013

Wiek – jakie to ma znaczenie?

Aktualny wiek – tak wiele aspektów jest z nim związanych. I wygląd, i doświadczenie, i ciekawość świata, i wiedza, poziom energii, stan zdrowia, jakość relacji, odwaga, stosunek do porażek, stosunek do siebie, i wiele wiele innych. Niektóre pojawiają z wiekiem, część razem z nim się zmienia, inne zależą od zdarzeń, których liczba rośnie wraz ze wzrostem lat. Mówiąc o wieku jedni czują dumę, a inni troskę. X lat dla każdego oznacza co innego. 

Młodzi ludzie ma wrażenie, że całe życie przed nimi, że na wszystko jest jeszcze czas, a ograniczenia ich nie dotyczą. I najczęściej tak jest. Odniesienie porażki traktują jako nowe doświadczenie, kolejny etap nauki. Młodzi nie boją się przeszkód. Mają przed sobą mnóstwo czasu na kolejne podejście. Nie zastanawiają się czy warto zaczynać coś nowego, po prostu to robią. 
Jeżeli to wykorzystali, w wieku X lat ma za sobą wiele doświadczeń. Tańczyli, śpiewali, grali na instrumencie, chodzili po górach, pływali w morzu, jeździli na nartach, żeglowali, tropili zwierzęta, wygrywali w olimpiadach, byli na wymianie zagranicznej, pracowali w czasie wakacji przy owocach czy w polu, jeździli na obozy, byli w harcerstwie, spotykali się z grupą punków, próbowali alkoholu, narkotyków, papierosów, grali na giełdzie, handlowali, sprzątali, pracowali w fabryce, korporacji, mieli za sobą zderzenia z własnymi możliwościami i ograniczeniami, a także wiele wiele innych. Oprócz tego uczyli się, pomagali rodzicom, grali z koleżankami w gumę, z kolegami w piłkę, byli zwykłymi dzieciakami, a potem młodymi ludźmi.
Uczestniczenie w wielu zdarzeniach dało im poczucie siły - przez tyle już przeszli, poczucie pewności – zawsze  znajdowali rozwiązanie, poczucie doświadczenia – tak wiele mieli za sobą. Warto próbować nowych rzeczy, warto zwyciężać, ale też ponosić porażki. One najwięcej uczą.
Z czasem pojawiają się zmarszczki. One są wcześniej czy później. Tego nikt nie zmieni. Mogą być tylko oznaką wieku, ale też mogą być zmarszczkami doświadczenia, wieloletniego uśmiechu, słońca na twarzy czy wiatru we włosach.
Gdy ktoś pyta „Ile masz lat?” można odpowiedzieć różnie:
- tyle co zmarszczek na twarzy
- tyle co fałdek tłuszczu
- tyle ile smutku w oczach
ale też można inaczej:
- tyle co wspólnych chwil z dziećmi
- tyle ile wypraw w góry
- tyle ilu jest ważnych ludzi w moim życiu
- tyle co krajów poznałam
- tyle ile zawodów wykonywałam
- tyle co różnych rzeczy robiłam w życiu
ale też:
- tyle, by zdążyć jeszcze wejść na Kilimandżaro
- mniej niż jest przede mną
- ciągle za mało.

Gdy pada pytanie "Ile masz lat?" tak naprawdę nie chodzi o to co jest w metryce (oczywiście poza urzędami), ale ile przeżktoś ma już za sobą i na ile nowych starczy mu energii.
Nie zatrzymamy czasu. Ale jak go wykorzystamy zależy tylko od nas. Także w pracy.

piątek, 25 stycznia 2013

Szukać przyczyny czy skupić się na rozwiązywaniu jej skutków?


Każda przyczyna ma swój skutek. Rzadko jeden, najczęściej wiele. Może być też tak, że kilka identycznych zdarzeń ma różne przyczyny. Jesteśmy otoczeni mnóstwem takich relacji. Warto rozumieć ich działanie, przewidywać skutki, przeciwdziałać tym złym i wzmacniać dobre. I mieć świadomość, że nie zawsze znajomość wszystkich szczegółów zdarzenia pomaga.

Kiedy byłam dzieckiem uczono mnie, bym najpierw myślała, a potem robiła. I rzeczywiście efekty były zgodne z oczekiwaniami. Ale rączki świerzbiły, a temperament nie chciał czekać, więc nie zawsze mi się to udawało. Wtedy zauważyłam, że czasami szybkie działanie przynosiło najlepszy wynik. Innym razem cokolwiek robiłam pomagało tylko na chwilę. A potem było to samo. I wtedy odkryłam, że jest przyczyna i skutek.
Tata uczył mnie, że należy zastanawiać się nad przyczyną, że dopiero jej poznanie pomoże znaleźć skuteczne rozwiązanie. Miał na myśli sposób, który usuwa nie tylko skutki, ale nie pozwala na pojawienie się tego samego problemu w przyszłości. I to przynosiło niezłe efekty. Gdy zespół wykonał projekt, ale wyniki nie były zgodne z założeniami, szukaliśmy przyczyny. Jej usunięcie nie zmieniało wyniku tego projektu, ale problem już się nie powtarzał w kolejnych pracach.
Pewnego razu odkryłam, że znajdowanie przyczyny czasami nic nie daje. Np. zwolniony właśnie pracownik nie dosyć, że naraził nas na duże straty, to jeszcze przygotował zły raport. Drugi raz i tak go nie zwolnię. Albo przepisałam coś źle. Mogę jedynie poprawić dane w raporcie. Niekiedy znalezienie przyczyny zajmuje kilka dni, a usunięcie skutków tylko godzinę. Warto wtedy szukać od czego się zaczęło?
Dobrze jest znać przyczynę problemu. Wówczas ma się wybór: mogę ją usunąć i zdarzenie nie powtórzy się w przyszłości (mogą pojawić się te same skutki z innego powodu, ale to już inna sytuacja), albo skupić się na usuwaniu konsekwencji. Jeżeli problem pojawia się często, warto poświęcić dodatkowy czas na szukanie przyczyny. Szczególnie, gdy efekty są nieprzyjemne i dużo kosztują. Należy jednak pamiętać, że znajomość źródła nie musi nam wcale pomagać w usunięciu obecnych skutków czy też ich uniknięcia w przyszłości. Wtedy najlepiej skupić się nad możliwościami postępowania w przyszłości.

Wczorajsze działania powodują dzisiejsze zdarzenia, które są przyczyną przyszłych konsekwencji. Wyciągajmy wnioski z przeszłości, skupmy się na teraźniejszości, by nasza przyszłość była lepsza. 
Dlatego czasem zapomnijmy o przeszłości, zróbmy coś szalonego, by w przyszłości było z czego się śmiać ;-)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Inne spojrzenie na „bycie niezastąpionym w pracy”

Po ostatnim artykule o„niezastępowalności w pracy” temat nie dawał mi spokoju. Przypomniałam sobie, że w mojej przeszłości byli ludzie, których nie udało się nikomu w pełni zastąpić. Zaczęłam się nad tym zastanawiać i doszłam do wniosku, że można być "niezastąpionym", ale w całkiem innym aspekcie niż pisałam ostatnio.

Prawda jest taka, że chodzimy do pracy, bo potrzebujemy pieniędzy. Mamy z niej satysfakcję, gdy odnosimy sukcesy. Lubimy ją, gdy się w niej dobrze czujemy. A to ostatnie zależy od atmosfery w pracy. Tworzona jest ona przez ludzi. Dobry klimat wymaga uśmiechu, wspierania, wspólnych celów. Sam się nie stworzy. Ktoś musi o to dbać.
Kiedyś pracowałam z Piotrem. Osoba mądra, ciekawa świata, bardzo pomocna, a do tego ciepła i miła. Każdy mógł liczyć na pomoc i radę. Piotr zawsze realizował swoje zadania, znajdował rozwiązania trudnych problemów, a do tego miał dobry kontakt z klientem. Nie tracił go, gdy coś w projekcie poszło nie tak, a wręcz przeciwnie – przekuwał porażki w swoje sukcesy. Gdy odszedł, projekty przejął ktoś inny, rozwiązania problemów nie były tak precyzyjne, ale zawsze wcześniej czy później się pojawiały, rady znajdowałam u innych osób, choć nie były one już tak szybkie, proste i trafne. Najtrudniejsze były relacje z klientem - trzeba było budować je na nowo. I niby wszystko jakoś zastąpiliśmy, ale już nigdy nie było tak samo.
Najlepiej podsumowała to koleżanka: „Jak przychodził Piotr, w pokoju się rozjaśniało. Na jego twarzy pojawiał się uśmiech i widać było, że cieszy się, że nas widzi. Serce przy nim rosło”. Gdy odszedł, już nie było tego uśmiechu, powiewu radości życia, ciekawości świata, a przede wszystkim poczucia, że wszystko jest możliwe. Brakowało tego kogoś, kto w gorszym momencie podtrzymywał na duchu, przypominał, że zawsze następuje lepsze. Brakowało tego dobrego ducha zespołu.
Gdy pracowaliśmy z osobą, która odeszła, lubiliśmy ją, była dla nas miła, ale tak naprawdę nie łączyło nas wiele, rozstanie jest podobne do wielu jakie przeżyliśmy już w szkole czy przedszkolu. Ale gdy odchodzi ktoś ważny dla nas, kultury firmy, ktoś kto wpływał na atmosferę w pracy, kto kreował codzienne zachowania, miał odwagę sprzeciwiać się pomysłom, które biły w zwykłego pracownika, nie podchodzimy do tego zwyczajnie. Taka osoba najczęściej miała już swoje miejsce w naszych myślach, sercu. Ktokolwiek przyjdzie na jej miejsce, będzie już inaczej. 
 Człowiek ma wiele cech. Ich różnorodne zestawienie, czegoś więcej, czegoś mniej, powoduje, że się od siebie różnimy. I nie mam tu na myśli zewnętrznego wyglądu, ale jacy jesteśmy, jak się zachowujemy, jakie podejmujemy decyzje, jak traktujemy innych. Nowa osoba może i jest w stanie lepiej wykonać zadania, projekty, ale jest kimś innym. Jeżeli wnosi uśmiech to jest to inny uśmiech, jeżeli potrafi doradzić to robi to w inny sposób. Z nową osobą nie mamy wspólnych wspomnień, mnóstwa razem rozwiązanych problemów. Pewnie z czasem tak będzie, ale to już będzie inny czas, inna relacja.

Jeżeli ktoś chce być „niezastąpiony” to powinien innym dawać jak najwięcej siebie, dbać o nich i pomagać. I jak najwięcej się uśmiechać :)

piątek, 18 stycznia 2013

„Niezastąpiony w pracy” szkodzi przede wszystkim sobie

„Niezastąpiony w pracy” to osoba, której się wydaje, że zadania, projekty jakie ma ona przypisane, nie mają prawa się udać. Dlatego w czasie wakacji „raz” dziennie siada do komputera, „pół godziny” gada przez telefon, „tylko czyta” ten artykuł. Codziennie musi radzić sobie z problemami jakie stawia przed nim firma. Codziennie staje w szranki i nie zawsze mu się udaje. A zespół? Tak naprawdę przed problemem staje tylko raz – gdy "niezastąpiony" odchodzi. I zawsze wygrywa.

Każdy potrzebuje przynajmniej raz w roku urlopu, każdemu zdarzają się sytuacje nadzwyczajne, chorują dzieci, żona itp. Nieobecność pokazuje co dana osoba robi w zespole, co wnosi, a co bierze. Strach przed wynikiem tego porównania powoduje, że pracownik wykorzystuje wszelkie możliwości techniczne, by mentalnie być w pracy mimo fizycznej nieobecności.
Ciągła praca oznacza codzienne uczestniczenie w procesach zespołu/ firmy. Może to powodować wrażenie, że dany człowiek jest częścią tego łańcucha, jego nieodłącznym ogniwem, że jego brak spowoduje zatrzymanie całego procesu. I czasem tak się dzieje, gdy firma jest mała lub źle zarządzana. Ale w większości sytuacji proces składa się z działań. Dopiero one realizowane są przez większą liczbę ludzi, których zadaniem jest m.in. zastępowanie się w sytuacjach kryzysowych.
Gdy człowiek zaczyna myśleć, że jest niezastąpiony, uruchamia w sobie mechanizmy przymusu i kontroli. Bez nich nie utrzyma swojego statusu. Ciągła praca, kontrolowanie siebie i innych bardzo męczą i stresują. Prowadzą do chronicznego znużenia, zwolnienia tempa, wreszcie do wypalenia.
Nie jest też tak, że koszty ponosi tylko on. Zespół też cierpi, bo jest „na łańcuchu”. Wielu okazji nie wykorzysta, bo przecież bez „niego” nie może podjąć tak ważnych decyzji. Podobnie jest w domu. W życie rodzinne wchodzi rutyna i staje się ono nudne, bo uwaga jest zwrócona na zewnątrz. Rodzina tylko wygląda, że jest pełna: tato, mama, dzieci, ale tak naprawdę to jest w niej tylko nieduży kawałek tego „niezastąpionego” człowieka. Dzieci rosną i oczekują większej uwagi – jeżeli nie dostaną jej w domu, poszukają gdzie indziej.
"Niezastąpionemu” trudno jest uwierzyć, że firma może bez niego działać i mieć się dobrze, że po chwilowych zachwianiach wszystko się stabilizuje. Inni w taki czy inny sposób załatają po nim lukę. Dopiero po odejściu z firmy powiedzenie „nie ma ludzi niezastąpionych, są tylko JESZCZE niezastąpieni” nabiera znaczenia. 
 
Gdy jesteśmy przed znaczącym wydarzeniem, szczególnie gdy nie wiemy co będzie dalej, odczuwamy wielki strach przed przyszłością. Ale po wszystkim okazuje się, że to wcale takie straszne nie było, że nawet w przypadku negatywnych scenariuszy życie i tak toczy się dalej – już taką ma naturę.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Dlaczego „góra" nie ma już tak łatwo?

Kiedyś myślałam: "Ci na górze to mają dobrze. Nie muszą wykonywać tych wszystkich niesatysfakcjonujących zadań, sami decydują co robią, a czego nie. Jak komuś się nie chce to zwala na tych na dole i nic nie robi". Ale czy tak jest naprawdę? W dzisiejszych czasach "góra" musi tworzyć nowe strategie: budujące przewagę konkurencyjną, mniej kosztowne, bardziej atrakcyjne dla klienta itp. Przyrost liczby ludności, powszechny dostęp do informacji spowodowały ogromny wzrost konkurencyjności. Ograniczeń i wytycznych jest tyle, że na stronę sukcesu przecisnąć się jest bardzo trudno.

Dzisiejszy szef musi reagować na zmiany rynku, które zachodzą coraz częściej i szybciej. Zmiany technologiczne gnają na łeb na szyję. Co chwila pojawiają się nowe sygnały o nowościach u partnerów i konkurencji. Kanałów komunikacyjnych, które je niosą też jest coraz więcej. Skróciła się droga od pomysłu do realizacji. Nie ma czasu na zastanowienie się, na poprawkę scenariusza, bo następnego dnia pomysł już jest w realizacji, razem ze wszystkimi błędami i niedopatrzeniami. Natomiast klienci chcą wszystko mieć na jutro, ale z jakością sprzed lat.

Dodatkowo szef musi uwzględniać zmiany jakie zachodzą na „dole”. Maszyny coraz częściej pracują za ludzi, media głoszą, że wolność jednostki to podstawa. To wszystko powoduje, że ludzie coraz mniej wymagają od siebie, za to ich oczekiwania wobec innych rosną. Dostęp do informacji, w przeszłości dostępnych tylko dla nielicznych, jak sposoby radzenia sobie ze stresem, nauka o komunikacji itp., sprawiły, że dół ma coraz wyższe mniemanie o sobie. „Ja też byłem na szkoleniu”. Ale teoria to jedno, a praktyka drugie. W chwili kryzysu ludzie nadal reagują po staremu.
 
Ale spójrzmy na to wszystko z drugiej strony: wir zmian daje nam możliwość pójścia w każdym kierunku, mamy nowe perspektywy rozwoju jakich wcześniej nie było, dużo łatwiej jest wprowadzić zmianę w naszym życiu. Skorzystajmy z teorii błękitnego oceanu, wykorzystajmy internet jako nowe źródło pozyskania klienta, dajmy ludziom możliwość sprawdzenia w praktyce ich nowej wiedzy.

Skoro wszystko się zmienia wokół nas nie walczmy z tym. Zastanówmy się jedynie, gdzie coś dodać, popchnąć, coś przesunąć, by te zmiany szły w kierunku dla nas dobrym. Nie walczmy z życiem, ale cieszmy się z wykorzystanych możliwości.

piątek, 11 stycznia 2013

Czy dobrze jest mieć w zespole pracoholika?

Oczywiście, że tak. To osoba, która pracuje dużo więcej niż wskazuje norma, często zostaje po godzinach, a jego wydajność potrafi być kilkukrotnie większa niż innych członków zespołu. To taki super pracownik! Ale uwaga: brak domu, pasji, tych innych „nóżek”, powoduje, że on nie ma na czym się oprzeć w trudnych chwilach i gdy przeżywa kryzys jest to także problem zespołu.

Na wstępie zwrócę uwagę, że pisząc o pracoholiku mam na myśli osobę, która żyje pracą, dla niej poświęca swój wolny czas, a inne obszary raczej zajmują myśli w bardzo niewielkim stopniu. Jeżeli ktoś pracuje „szybko i dużo” wcale nie musi być pracoholikiem. Są osoby, które tak zachowują się wszędzie. Ważna tu jest proporcja poszczególnych obszarów życia.

Na co dzień wygodnie jest mieć pracoholika w zespole. Gdy mamy spiętrzenie czy opóźnienie prac możemy być spokojni – on weźmie to na siebie. Gdy wyjdą dodatkowe zadania – nie ma sprawy, przecież mamy pracoholika. Okres urlopowy? – easy, przecież to nie dla niego… Pracoholik to bardzo wartościowy członek zespołu. Pracuje więcej niż inni. Do pracy przychodzi jako jeden z pierwszych, a wychodzi ostatni. Poświęca pracy mnóstwo energii. W niej wyładowuje swoje frustracje, odnosi sukcesy. To miejsce, gdzie udowadnia sobie i innym ile jest wart.
Jednak wcześniej czy później nadchodzi zmęczenie, pojawia się problem, z którym nie potrafi sobie poradzić. Pracoholik nie ma innych obszarów w życiu, na których mógłby się oprzeć, dać odpocząć „nóżce - praca”. W takim momencie wygodnie jest go zwolnić, bo kryzys raczej nie trwa krótko. Ale jeżeli mu pomożemy po impasie będzie bardzo lojalnym pracownikiem. Często nie jest to łatwe i przyjemne, bo praca nie zajmuje mu jednej trzeciej życia, ale często więcej niż połowę. Trudno jest znaleźć punkt zaczepienia, wskazać na przykładzie innych obszarów, że po dołku jest zawsze górka, bo tych płaszczyzn często nie ma. Czasem trzeba sięgnąć po inne rozwiązania niż tylko rozmowy i spotkania. Ale zawsze warto.
To także ciężki okres dla zespołu. Inni pracują tak jak do tej pory, a mimo to powstają zaległości, tym większe im większym pracoholikiem był pracownik z problemami. Często zespół nie może być wtajemniczony w jego problemy. Trzeba jednak tak pokierować zadaniami, by dać czas i przestrzeń pracoholikowi na pracę nad sobą, a innym umieć uzasadnić dlaczego teraz muszą nadganiać.
Pracoholik może mieć też dodatkowo inne „fajne” cechy, np. poczucie „ja wiem lepiej”. Najczęściej taka osoba nie ma problemu z mówieniem tego co myśli. Gdy pracą po godzinach poprze w praktyce swoje pomysły to już może być za późno na wykonanie danego zadania tak jak my chcemy, „Przecież już jest wykonane.” A że straciliśmy szansę na przybliżenie długofalowego celu? „No to co? Ważne, że robota wykonana.” 

Pracoholik to dobry pracownik, bardzo dużo pracuje, na co dzień mało oczekuje. A jak przyjdzie kryzys nie ulegajmy pokusie pójścia na łatwiznę. Pomóżmy mu.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Koniec roku i początek nowego

Myśląc o Świętach Bożego Narodzenia wszyscy się cieszą, że będzie w pracy luźniej, że będzie czas na zrobienie zaległości, porządki na biurku i w szufladach, na spokojną herbatę i dowiedzenie co się dalej działo się w temacie przeprowadzki Gośki. To czas zwolnienia tempa, odpoczynku, ładowania baterii. W niektórych zespołach przypada on między Świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem, w innych dopiero w styczniu, bo grudzień to czas wydawania resztek budżetu u klienta. Niezależnie kiedy on jest, jest bardzo potrzebny.

Każdy z nas potrzebuje odpoczynku. I choć na co dzień ma go nam zapewnić dom, to w cyklu rocznym dobrze jest, by każdy miał chwilę na zwolnienie także w pracy. Taki czas porządków jest świetny na przygotowanie do kolejnego okresu wytężonej pracy. W zakresie roku to dobry termin na zdystansowanie się do procesów jakie rządzą codziennym działaniem zespołu; zastanowienie się co można ulepszyć, które procesy wspierają nieaktualne cele, a które cele nie są wspierane przez żadne procesy. Często mamy już wstępne bilanse minionego roku i wyznaczone plany na kolejny czas. Idealny moment na zaplanowanie zmian.
Takie działania nie dotyczą tylko szefa. Każdy pracownik w jakiś sposób podsumowuje zakończony rok. Zwolnienie, czas na spokojną kawę czy herbatę to świetna okazja na poznanie jak go oceniają pracownicy. Jakie procesy są dla nich uciążliwe, o których nic nie mówią, a co jest dla nich ważne w Nowym Roku.

Po okresie zwolnienia czasem trudno jest znowu wejść w rytm wytężonej pracy. Tydzień ciszy na blogu to właśnie świadectwo, że ja też potrzebowałam chwili spokoju i podsumowania co mi dał dotychczasowy czas pisania, czy chcę dalej to ciągnąć i dlaczego? A że nie minął jeszcze rok od pierwszego wpisu? Nie ma to znaczenia. Wszyscy zatrzymali się i odliczali 10, 9, 8…3,2,1, BUM. Ja też.

Ale już najwyższy czas, by na nowo wejść w rytm codziennej pracy, tygodniowego cyklu, miesięcznych podsumowań. Jeżeli widzimy konieczność wprowadzenia zmian to warto to zrobić właśnie teraz, gdy liczby rocznych raportów są jeszcze świeże. Nie koniecznie trzeba uruchomić je z pierwszym dniem pracy nowego roku. Cały styczeń jest dobry na wdrażanie zmian. W związku z Nowym Rokiem wszyscy mają w sobie więcej energii, dzień jest coraz dłuższy, dla wielu osób to czas nowych postanowień. Wykorzystajmy to i w naszym zespole. Wprowadźmy zmiany, by kolejny rok był równie udany. Zależy to już od naszych pierwszych działań. Szkoda czasu na obijanie się. Mamy nowy rok. Do roboty :)