Jestem za tym, by pozwalać ludziom organizować
małe nieformalne spotkania w biurze, oderwane tematem od pracy, ale w niewielkiej
liczbie i stylu dopasowanym do składu i możliwości. W dzisiejszych czasach praca często wchodzi do domu - dajmy ludziom poczucie równowagi.
W przeszłości uczestniczyłam w różnego rodzaju imprezach. Gdy pracowałam w małych firmach to fakt
imienin był obchodzony w bardzo zauważalny sposób. Były kwiaty, bombonierki,
szampan, domowe ciasto. Wszyscy, także właściciele, schodzili się do jednego pomieszczenia o ustalonej
godzinie i była to okazja do spotkania w firmowym gronie i pogadania o sprawach
prywatnych, ale często też firmowych. Takie „piwo bez piwa” w czasie pracy.
W firmie prowadzonej przez człowieka bardzo
komunikatywnego, nastwionego na ludzi, spotkania te trwały nawet godzinę, w
firmie bardziej formalnej nie dłużej niż 20 minut. Ze względu na małą liczbę
osób i znajomość każdego z każdym, obowiązywała zasada zapraszania wszystkich.
Zmieniało się to w dwóch przypadkach:
- firma się rozrastała i przygotowywania ciasta itp. dla ponad 50 osób zaczęło się robić uciążliwe. Wtedy następował naturalny podział na podgrupy.
- zmiana przełożonego, a przez to kultury pracy. Po prostu miało się uczucie, że to nie jest dobrze widziane (oczywiście zależało do tego jaki był nowy szef).
W nowej sytuacji imieniny były obchodzone w
ramach pokoju lub kilku bardzo zaprzyjaźnionych osób. Jeżeli pojawiało się ciasto to
w niewielkich ilościach i to raczej tak, by nie razić tych, którzy go nie dostali.
O szampanie w ogóle już nie było mowy, nawet bezalkoholowym.
Niezależnie od liczności gości zrzucanie się na prezent zależało od dwóch czynników: - Chęci którejś osoby do zrobienia przyjemności solenizantowi i wtedy ona brała na siebie ciężar organizowania zakupów i zbierania pieniędzy.
- Zwyczaju, wynikającego z tego, że w większości sytuacji był ktoś kto chciał zadbać o ten dzień – wtedy najczęściej była jakaś stała osoba w grupie, która poczuwała się do zorganizowania zbiórki i zakupu prezentu.
Z mojego doświadczenia wynika, że wśród
mężczyzn zawsze znajdzie się osoba, która potrafi to świetnie zorganizować. Mi
zdarzało się zbierać pieniądze na prezent tylko kilka razy przez te kilkanaście
lat pracy z kolegami.
Jako przełożona musiałam jednak trzymać te
spotkania w ryzach. Nie mogły się one przeciągać w nieskończoność – wtedy
najczęściej rzucałam hasło „No dobra, Panowie, pogadaliśmy, pojedliśmy, ale
robota czeka”.
Trudno było zorganizować takie spotkanie w czasie dla wszystkich wolnym. Kiedy kogoś nie było, a mógłby się on poczuć źle z powodu nieobecności, trzeba było zauważyć, że może warto zostawić mu kawałek ciasta. Najczęściej dawałam sygnał tylko w ostateczności. Lepiej, gdy ktoś z zespołu to zauważał i raczej zawsze tak było. Gospodarzem nie byłam ja, więc nie mogło być to polecenie, ale jedynie propozycja.
Choć spotkanie jest nieformalne to nie oznacza, że może być na nich totalny luz. To jednak miejsce pracy i pewne zasady muszą by zachowane, jak np. ta, że po imprezie musi pozostać czysto, jakby jej nie było.
Gdy kogoś imieniny wypadały w trudnym okresie dla zespołu, np. końcówka projektu, to zdarzało się, że ludziom trudno było oderwać się od komputera. Wtedy przechodziłam się po biurze i namawiałam ludzi na chwilę odpoczynku. Dla projektu nie było to najlepsze, ale długofalowo wychodziło na dobre – ludzie czuli, że nawet w trudnej sytuacji są ważniejsi niż projekt, że to oni, a nie ich praca jest wartością zespołu.
Trudno było zorganizować takie spotkanie w czasie dla wszystkich wolnym. Kiedy kogoś nie było, a mógłby się on poczuć źle z powodu nieobecności, trzeba było zauważyć, że może warto zostawić mu kawałek ciasta. Najczęściej dawałam sygnał tylko w ostateczności. Lepiej, gdy ktoś z zespołu to zauważał i raczej zawsze tak było. Gospodarzem nie byłam ja, więc nie mogło być to polecenie, ale jedynie propozycja.
Choć spotkanie jest nieformalne to nie oznacza, że może być na nich totalny luz. To jednak miejsce pracy i pewne zasady muszą by zachowane, jak np. ta, że po imprezie musi pozostać czysto, jakby jej nie było.
Gdy kogoś imieniny wypadały w trudnym okresie dla zespołu, np. końcówka projektu, to zdarzało się, że ludziom trudno było oderwać się od komputera. Wtedy przechodziłam się po biurze i namawiałam ludzi na chwilę odpoczynku. Dla projektu nie było to najlepsze, ale długofalowo wychodziło na dobre – ludzie czuli, że nawet w trudnej sytuacji są ważniejsi niż projekt, że to oni, a nie ich praca jest wartością zespołu.
Takie spotkania były też okazją do obserwacji nastrojów
w zespole. Bardzo duże zaangażowanie w projekt w momencie spiętrzenia
powodowało, że spotkania szybko się kończyły. Innym powodem mógł być też
konflikt - wtedy brakowało ochoty na wspólne przebywanie w jednym pomieszczeniu. Kiedy mimo spiętrzenia w projekcie ludzie zostawali dłużej mogło to oznaczać
przepracowanie, negatywne nastawienie do celu projektu albo inną przyczynę, np.
chęć poznania nowej osoby, która akurat pierwszy raz poczuła się u siebie i się
otworzyła. Czasami jako szef musiałam wybierać który z celów: krótkofalowy (projekt) czy długofalowy (dobra współpraca zespołu) jest w danym momencie ważniejszy.
Członkami
zespołu są ludzie i trzeba im dać przestrzeń do bycia ludźmi. Każdy z nas jest
najpierw człowiekiem, a potem pracownikiem, nawet gdy wszyscy dookoła mówią
inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz