Kiedy człowiek przychodzi z problemem to
oczekuje miłego słowa, zainteresowania nim, jego sprawą, rady, czasu, uwagi lub
po prostu pobycia z nim w tym ciężkim dla niego momencie. A co robił szef
chwilę wcześniej? Sam był w takim stanie, bo przecież problemów ma mnóstwo, a
to z pracownikiem Robertem, a to z kierownikiem Markiem, a to z innym
dyrektorem Adamem, a nawet ze swoim szefem, który jak nie wymyśla nowych wyzwań
to podkręca stare. A poza pracą też ma dom i prywatne problemy. Ale kiedy
przychodzi pracownik z dylematem to musi to wszystko odłożyć na bok.
Nie zawsze uda się „przełączyć na drugiego
człowieka” w czasie jaki zajmuje pracownikowi zamknięcie drzwi. W takiej
sytuacji najczęściej przyznaję, że jeszcze mam poprzedni temat w głowie i proszę
rozmówcę o powtórzenie wprowadzenia. Jeżeli zrobię to umiejętnie to pracownik nie
traktuje tego jako olanie tematu (no bo nie słucham), ale wręcz przeciwnie - widzi,
że zależy mi na zrozumieniu sprawy.
Niektóre tematy nie są ani łatwe, ani mało
skomplikowane, a do tego często czas na rozmowę nie jest najlepszy. I tu
wybieramy gdzie stracimy najmniej – zawalając termin pilnego zadania
(najczęściej jest to zadanie pilne, ale wcale nie tak ważne), czy ryzykując długofalową
jakość pracy podwładnego decydujemy, że problem nie jest wcale taki ogromny i pilny jak się
mu wydaje. Najlepiej jasno powiedzieć, że czasu nie mamy dużo i umówić
się na inną godzinę albo poświęcić 10 minut na poznanie problemu i na podstawie
tych informacji ustalić dogodny czas na szukanie rozwiązania. Oczywiście dla
pracownika to jest największy i najpilniejszy problem w danym momencie i czasem
trudno mu jest czekać. Ale dla nas dylemat pracownika jeszcze nie jest
najważniejszy i bierzemy pod uwagę także inne tematy. Jak zapoznamy się z problemem
to już może być inaczej…
Lubię ludziom pomagać, ale nie zawsze to robię.
Kiedy działam wbrew sobie (tak naprawdę czuje, że nie chcę tego robić) to rzadko mi to
wychodzi dobrze i ponoszę wtedy bardzo duże koszty energetyczne. Ludzie to
wyczuwają, zaczynają się źle z tym czuć, a wtedy już praca nie idzie im najlepiej.
Co robię w takiej sytuacji? Najczęściej przekierowuję temat do kogoś
innego, np. do kolegi, który miał taki problem lub daję namiary na specjalistę.
Pracownik nie jest zadowolony, bo jego oczekiwania były inne, ale gdybym
zrobiła to na siłę, to w końcu jego złe samopoczucie było by jeszcze gorsze.
Mimo wielu chęci są dni, w których nie ma się
w sobie przestrzeni na innych. Albo sami mamy jakiś wielki problem, który nas
przygniata, albo jesteśmy mega zmęczeni, albo po prostu taki dzień. Ja mam tak
regularnie ... bo jestem kobietą. Jednak by ludzie chcieli do nas przychodzić
to kiepskie dni nie mogą być za często. Nie oznacza to, że musimy być w super
kondycji przez pół roku. Jeżeli będziemy znajdować dla pracowników czas i chęci
to ponad połowę problemów rozwiążemy chociażby z tego powodu, że będziemy na
ich dylemat patrzeć z dystansu.
Jest
takie powiedzenie: „dobro zawsze wraca”. Bycie dobrym się opłaca. Ale jest też
drugie: „jak masz miękkie serce musisz mieć twardy tyłek”. I to też
jest prawdziwe, bo schylając się nad człowiekiem wystawiamy co nieco do
wygodnego kopniaka. Tyle, że ten kopniak najczęściej jest leciutki, bo dotyczy
małych zawalonych przez nas rzeczy. Duże cele zespołu są osiągnięte, bo … pracownicy
pracują dobrze :)