Bycie szefem wymaga siły. Można ją w sobie wyrobić i z czasem stać
się
bardzo bardzo silną. Ale nawet prawa ręka wyćwiczona w pisaniu z
czasem się męczy. My też potrzebujemy odpoczynku. I najlepiej go nie odkładać
na jutro.
Przebywanie w męskim towarzystwie nie jest trudne: tu informacja zwrotna
następuje natychmiast, nie ma świadomych niedomówień. Ale to oznacza też twarde
przycinki, które nie uwzględniają podawania nieprzyjemnej informacji owiniętej
w bibułę (co by było mniej boleśnie). Pancerz muszę mieć gotowy zawsze i
wszędzie. Jeżeli facet naciska to od razu z dużą siłą - asertywność musi być ciągle
w pogotowiu. Gdy mu na czymś zależy jest w stanie wytrzymać w stresie i nacisku
bardzo długo – moja rezerwa sił musi być zawsze pełna.
Z czasem tęsknię do pozachwycania się małostkami, do bycia kobietą z
cechami uważanymi przez facetów za wady, za poczuciem bliskości,
zainteresowania nie tylko sukcesami, ale też problemami i możliwością pogadania
o słabszych chwilach. Po prostu za byciem słabą kobietą.
Taką możliwość daje nam świat poza pracą. Może być to świat innych kobiet,
może być rodzina, znajomi. Ważne, by występować tam w innej roli. Nawet jak same
wychowujemy dzieci i tym szefem musimy być w domu, to trzeba choć chwilę
znaleźć dla swoich słabości.
W kulminacyjnych momentach projektów, gdy tempo
pracy wzrasta do 200%, najtrudniejszym momentem dnia jest dla mnie pierwsze pół
godziny po pracy. Wyciszam emocje, zamykam pracowe szufladki, sprzątam
przestrzeń myślowa, zwalniam. Daję sobie czas. Wchodzę do domu w innej roli. Już nie jestem szefem, ale mamą. Tu też trzeba zarządzać, planować, ale
jest dużo więcej miejsca na pokazywanie emocji, na chwile słabości, na odłożenie
niektórych tematów na jutro. Tutaj nie krótko-, ale długofalowe cele są
najważniejsze.
Ale czasem tej pół godziny brakuje. Telefony z pracy, moje do pracy,
bo bez nich nie da się zamknąć jakiejś szufladki, duży problem, który zabieram
ze sobą, powodują, że prosto z jednego młyna wpadam w drugi. A potem całe
popołudnie staram się nie odegrać tego na dzieciach. Nie zawsze się to udaje.
Z czasem uczę się dawać sobie zgodę na pół godziny dla siebie. Nie
jest to łatwe, bo wymaga sprzeciwienia się stereotypowi, że najpierw dzieci, a
potem dopiero mama.
Wbrew moim obawom dzieciaki z pełnym zrozumieniem przyjmują informację, że
jestem zmęczona i bez marudzenia czekają na obiad te pół godziny dłużej. Jak mi się udaje i dla mnie i dla dzieci są to super popołudnia. Niestety nadal często ulegam stereotypowi matki polki i czas
na zwolnienie znajduję dopiero jak dzieci pójdą spać. Na fajne popołudnie jest już za późno. Wtedy pozostaje mi tylko jedno – wybaczyć sobie i
następnego dnia zacząć od nowa.
By zachować równowagę powinniśmy codziennie coś miłego dla siebie zrobić. Nie musi być duże, czasochłonne ani kosztowne. Wystarczy, że będzie nam sprawiało przyjemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz